A w dzieciństwie, ach co to były za czasy, gdy spadał grudniowy śnieg!
Z reguły był już drugim lub trzecim sygnałem nadchodzącej, suto przyprószonej bielą zimy, a pierwsza gwiazdka Wigilijnej nocy najczęściej ukryta była za gęstymi chmurami. I wcale nie chciała się pokazać, błysnąć, dać znak, że już pora, i że jesteśmy godni (na pewno byłyśmy głodne z siostrami) usiąść do uroczystej kolacji. Chyba jestem już straszne stara bo pamiętam, że na świeżej choince, kupionej przez tatusia były na takich klipsach wieszane długie smukłe kolorowe świeczki, które podczas uczty wieczornej rzucały światłocienie po całym pokoju.
Jaki to był uroczysty dzień, pościel mocno wykrochmalona błyskała bielą i pachniała ręcznym maglem, uwielbiałam tę sztywność, dodawała mi pewności pięknych snów przez kilka pierwszych nocy.
A na Wigilię wszystko musiało przecież błyszczeć, nie tylko to co na zewnątrz.
Przygotowania do obchodzenia świąt trwały miesiąc, a właściwe cały okres adwentowy. Dotyczyły, ciała i ducha oraz wszystkiego, co wokół nas się znajdowało. To był rytuał pielęgnowany latami, z pietyzmem sprzątane wszystkie kąty, by już w przeddzień Bożego Narodzenia być odświętnie odszykowanym w każdym wymiarze.
I to przykazanie Mamusi:
- Nie kłóćcie się, bo jak spędzicie Wigilię, tak cały przyszły rok będzie Wam się darzył!
Trudno było najbardziej właśnie utrzymać ten pokój, przecież każdy z nas jest waleczny z założenia!
A pod choinką leżały prezenty i kusiły niepewnością.
Dopiero po kolacji mogłyśmy zaglądnąć do zawiniętych w zwykły szary papier pakunków.
A w nich było zawsze coś cudownego, coś czego na co dzień nie było możliwości dostać ani kupić. I paczki, które Tatuś przynosił z pracy, a w nich pachniały pomarańcze, czekolada, orzechy włoskie, i jakieś wafelki. To wszystko było rarytasem i tak tego było zawsze, niby wiele, a jednak niewiele…
Co innego, tradycyjnie pieczone pierniki, serniki i makowce oraz bułka drożdżowa z dużą ilością rodzynek, pychota!
I choć trudno się przyznać, to raz jako mała dziewczynka dostałam od Mikołaja pod choinkę rózgę. Oczywiście nie wiem za co, lecz dzisiaj myślę że raczej ku przestrodze wisiała nad moim łóżkiem, wetknięta za portret gołego bobaska.
Tak, tak… całą serię tego „bobaska” mam do dzisiaj w albumie.
A rózgę mam w pamięci, chociaż nigdy jej zza tego portretu nie wyciągnięto… to widzę ją chyba tak ku przestrodze!
Prezenty, ach te świąteczne prezenty!
P.S.
Pierwszą sztuczną choinkę dostaliśmy od Babci Rózi w prezencie, i była przecudna!
O kolorowych lampkach, to już nawet nie wspomnę.
Natomiast co roku, w ten jeden dzień, już od rana przypominam najbliższym, że jaka Wigilia, taki cały rok!
Urszula Rędziniak