Tak sobie myślę, zaglądając we własne odbicie, że to pytanie dręczy mnie od czasu, jak przeprowadziłam się na Podkarpacie, a właściwie to było tak dawno, że to była jeszcze Rzeszowszczyzna. Prawie jak za czasów króla Popiela, historia zabiła mi ćwieka, bo w moich rodzinnych stronach od zawsze wiadomo było, że dziecko przez komin w okresie lęgowym, po prostu wrzuca bociek łaskawy, a potem okazało się, że na terenach Polski południowej dzieci w kapuście znajdują znajomi.
Ot i masz, różnorodny misz-masz, ucierane opowieści i historii tajemnica, gdzie i kto urodzony, w kapuście czy niesiony przez bociany?
W zasadzie to nawet pogodzić, by się dało to bajanie…
lecz nagle w mym umyśle zaświtało, że ja w lutym obchodzę urodziny, i w zasadzie nie ma tu niczyjej winy, lecz problem do rozgryzienia, zapewne nie jedyny, jednak ważkość jego podnoszę z trwogą, bo gdzie i kto przynosi zimowe dzieci, tak by nie zamarzły w nicości słowa?
Na odpowiedź czekam niecierpliwie i trochę ze zgrozą, bo może uszkodzoną jestem niebogą i leczyć mnie trzeba…
O rety!
Wychodzi na to, że wariacje to moja domena i nieprzewidywane wyzwania, więc zapewne zimowa pierzyna i puch z nieba nie przyniosły tego, czego by się można było po takim dziecku spodziewać...
Za wytwór zimowej wyobraźni
z góry dotkniętych przepraszam,
nie trzeba ze mną wiązać się wcale,
bo niestety ja mam zawsze zwariowane aleeee!!!
mł. kpt. Urszula Rędziniak