Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 27 listopada 2024 01:35
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Wielki ogień nad Biebrzą. Kilkuset strażaków gasiło pożar w parku narodowym

Z okazji pierwszej rocznicy wielkiego pożaru w Biebrzańskim Parku Narodowym przypominamy tekst Dawida Iwańca, który śledził akcję gaśniczą na miejscu. 
Wielki ogień nad Biebrzą. Kilkuset strażaków gasiło pożar w parku narodowym
fot. KW PSP Białystok

Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym śledziła cała Polska. Jego bilans jest dramatyczny: ogień strawił 6 tysięcy hektarów niezwykle cennych przyrodniczo terenów, a w płomieniach zginęły rzadkie gatunki ptaków i zwierząt. Z powodu suszy lasy płoną jednak w całej Polsce, także u nas. Strażacy i leśnicy apelują więc o szczególną ostrożność, a przede wszystkim rozsądek.

Telefon zadzwonił do nich w nocy ze środy na czwartek. „Pożar zbliża się do zabudowań, bądźcie przygotowani do ewakuacji” – brzmiało ostrzeżenie. Jakby na dopełnienie tych słów, płomienisty kolor zalał wnętrze leśniczówki w Wólce Piasecznej. Jerzy Rolnik wraz z żoną i córkami natychmiast wyszli na balkon. Łuna intensywnie rozświetlała niebo, a głośny szum trawionego przez ogień trzcinowiska przenikał przez skrawek lasu i z każdą chwilą narastał. Żywioł był tuż, tuż.

Na jego drodze pozostała ostatnia przeszkoda – kilkumetrowej szerokości koryto kanału Kapickiego. Oraz strażacy, którzy ustawili się szpalerem na drugim brzegu cieku wodnego. Gdyby nie zatrzymali ognia tutaj, pożar miałby otwartą drogę do wsi i przy tym wietrze ostatni kilometr pokonałby zapewne w kilka minut.

O jedno zero więcej do skali

Wiatr na szczęście zmienił kierunek, a dzięki wysiłkom ratowników w nocy z 22 na 23 kwietnia płomienie utknęły na granicy kanału. Do świtu rodzina państwa Rolników nie zmrużyła jednak oka. Tak jak mieszkańcy kilku innych miejscowości na Podlasiu, które w zeszłym tygodniu drżały o swój dobytek. Bo ogień jakby się uparł, żeby oprócz cennych przyrodniczo terenów Biebrzańskiego Parku Narodowego, strawić jeszcze okoliczne wioski. W ciągu kilku dni podchodził pod granice zabudowań niczym dawne wojsko oblegające mury miasta. Odparty w jednym miejscu, próbował w innym, mając za sprzymierzeńca silny wiatr i suszę. Zagrożone były domy w Wólce Pasiecznej, Goniądzu i we Wroceniu. Grozę najbardziej jednak czuć na wysokości wsi Dawidowizna. Z drogi położonej nieco wyżej niż miejscowość rozciąga się widok na wypalone aż po horyzont pola. Ogromna połać czarnej pustki, z której wciąż zieje strachem.

Obrona zabudowań to najbardziej dramatyczne momenty gaszenia wielkiego pożaru nad Biebrzą, przyznaje mł. bryg. Marcin Janowski z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej (KW PSP) w Białymstoku. Ale przebieg całej akcji był szalenie trudny: - Pracuję jako strażak 17 lat i nie widziałem jeszcze większego pożaru, a co roku wyjeżdżamy do wielu pożarów lasów i terenów naturalnych, także tu, w parku narodowym. Zazwyczaj płonie jednak kilka lub kilkanaście arów. Za duży pożar uznajemy kilka lub kilkanaście hektarów, a gdy pali się powyżej stu hektarów, mówimy o naprawdę dużym pożarze. Teraz przeskoczyliśmy ze skalą o jedno zero. Do dzisiaj ogień strawił około 6 tysięcy hektarów – relacjonował w miniony piątek, gdy żywioł był już na szczęście pod kontrolą. W terenie nadal pozostawało jednak około 350 strażaków, wspieranych przez kilkudziesięciu żołnierzy.

Tak sucho jeszcze nie było

Ta armia ludzi broniła właśnie przed płomieniami Lasu Wroceńskiego. Tam, gdzie rozmawialiśmy, na zapleczu akcji, zazwyczaj w kwietniu znajdowało się rozlewisko Biebrzy. Ryszard Kulikowski uprawia okoliczne pola od dziecka. Dzisiaj jest już na emeryturze i choć przeżył niejedną suszę, tak złej sytuacji nie pamięta. - Rok temu moglibyśmy tutaj pływać łódką, a dzisiaj rzeka nie sięga nawet górnej krawędzi brzegu, brakuje jej ze dwa metry – włączył się do naszej rozmowy. Razem patrzyliśmy, jak wojsko buduje przeprawę przez wodę, żeby wozy strażackie mogły przejechać na drugą stronę. Przerzucenie aut i pomp usprawniłoby działania na froncie.

Z dronami nad głową

Brak przepraw przez rzekę oraz innej infrastruktury był jednym z największych wyzwań zakończonej w sobotę akcji. Przez siedem dni strażacy zmagali się nie tylko z podsycanym przez wiatr i suszę ogniem, ale także z niedostępnością zajętych przez niego terenów. - W ciągu ostatnich lat gaszenie pożarów w lasach stało się nieco łatwiejsze, ponieważ mamy wyznaczone drogi pożarowe i możemy podjechać w miarę blisko ognia. Tereny parku narodowego są z zasady pozostawione bez ingerencji człowieka, aby chronić przyrodę. To absolutnie zrozumiałe, jednak gdy wybucha pożar, skala trudności dodatkowo wzrasta – tłumaczył Marcin Janowski, który przyznał, że gdyby nie włączenie w akcję samolotów, rozmiary tragedii byłyby o nieporównywalnie większe.

Niemal od samego początku kilka maszyn – samolotów oraz śmigłowców – dokonywało zrzutów wody w strategicznych miejscach. Wskazywano je z ziemi oraz z powietrza, m.in. przy użyciu dronów. Te okazały się szczególnie przydatne w lasach, zwłaszcza pod koniec akcji, gdy trwało ich dogaszanie. - Dopóki widzimy ogień i dym, wiemy, gdzie skierować ludzi. Trudność w lokalizowaniu zarzewi ognia pojawia się, gdy wizualnie już ich nie widać. Używamy wtedy dronów z kamerami termowizyjnymi, które namierzają punkty cieplne. Dzięki temu możemy wysłać strażaków dokładnie w te miejsca, aby dogasili ogień wodą lub przy użyciu sprzętu ręcznego – opowiadał st. kpt. Stefan Ostrowski z KW PSP w Białymstoku, pilot strażackiego drona. - Na początku akcji część strażaków podchodziła sceptycznie do użycia dronów, ale już po pierwszym dniu całkowicie się do nich przekonali. Mówili nawet, że nie wejdą w las, jeśli nie będą mieli ich nad głową.

Tragedia wisi w powietrzu

Choć udało się obronić przed ogniem zabudowania, straty i tak są ogromne. Biebrzański Park Narodowy jest siedliskiem wielu rzadkich gatunków roślin i zwierząt. Okrutny los spotkał przede wszystkim ptaki, które znajdują się wciąż są w okresie lęgowym i do końca pilnowały gniazd, ginąc w płomieniach. Żywioł zabijał także młode zwierzęta, m.in. łosie i sarny, niezdolne do samodzielnej ucieczki. Szanse na ich ratunek zmniejszało ogromne tempo rozprzestrzeniania się pożaru. - Suche trzcinowisko pali się z prędkością nawet 20 km/h. Świeże runo porastające lasy znacznie spowalnia ogień, ale sęk w tym, że w tym roku nie było śnieżnej zimy, po której nastąpiłyby roztopy, dlatego podłoże nie miało jak nasiąknąć – tłumaczy Jerzy Rolnik, który od wielu lat pracuje w parku narodowym. Wilgotność obniża dodatkowo słaba wegetacja, która ze względu na nikłe opady na dobrą sprawę nie miała okazji, aby w ogóle ruszyć. Nic dziwnego, że strażacy i leśnicy z wyjątkowym niepokojem myślą o nadchodzącym lecie. - Mamy dopiero kwiecień, a za nami już tak duża akcja gaśnicza. No i prognozy mówią o suszy stulecia, tragedia wisi w powietrzu – zasępiają się.

Ich obawy potwierdza statystyka. Liczby są bezwzględne: przez cały zeszły rok w polskich lasach wydarzyło się niespełna 8900 pożarów, a od początku 2020 roku strażacy gasili ich już ponad 3600. Tylko w poniedziałek 27 kwietnia było ich blisko 160, w tym 5 na Podkarpaciu. Z kolei we wtorek kilka zastępów straży skierowanych zostało na skraj lasu w Woli Wyżnej w powiecie krośnieńskim. Pierwsze meldunki były bardzo niepokojące. Do gaszenia pożaru rzucili się jednak okoliczni mieszkańcy i na szczęście udało im się utrzymać ogień pod kontrolą do przyjazdu strażaków.

Jesteśmy dla lasów największym zagrożeniem

Główna przyczyna pożarów w lasach pozostaje niezmienna – to ludzka bezmyślność. Według strażaków zazwyczaj ogień zaczyna się od wypalania przylegających do lasów łąk, rzucania niedopałków papierosów lub rozpalania w lesie grilla czy ognisk. Nie pomagają niestety specjalne ostrzeżenia i akcje edukacyjne.

Podpalenia na szczęście zdarzają się znacznie rzadziej, bo celowo podłożony ogień znacznie trudniej ugasić. Śledczy nie wykluczają, że tak właśnie stało się w Biebrzańskim Parku Narodowym (początkowo przyjmowano wersję zakładającą wypalanie traw – red.), o czym świadczyć ma pojawienie się płomieni w kilku miejscach mniej więcej jednocześnie.

Niezależnie od przyczyny, wielki ogień nad Biebrzą być może uchroni kraj przed jeszcze większą tragedią, chociażby taką, jak osławiony pożar w lasach w okolicach Kuźni Raciborskiej. W sierpniu 1992 roku w ciągu 5 dni żywioł strawił tam prawie 10 tysięcy hektarów lasów oraz kosztował życie dwóch strażaków. Tak jak wówczas, skala obecnego wydarzenia sprawiła, że pożar nad Biebrzą stał się bardzo medialny. Mówiono i pisano o nim we wszystkich najważniejszych serwisach informacyjnych, media społecznościowe puchły od postów ze zdjęciami i filmami, do parku przyjechał nawet minister środowiska. Wszędzie przestrzegano przed zagrożeniem, jakie niesie dla lasów tegoroczna susza. A przede wszystkim nieostrożność lub po prostu głupota człowieka. Nie jakiegoś, nie tamtego. Nasza, moja i twoja.

autor: Dawid Iwaniec
autorzy zdjęć z Biebrzy: Dawid Iwaniec, Emilia Rolnik, KW PSP Białystok
autorzy zdjęć z Woli Wyżnej: OSP KSRG Dukla, Rafał Szubrycht



Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
PRZECZYTAJ