Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 20 maja 2024 02:46
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Zdobyli najwyższy szczyt Ameryki Centralnej Cerro Chirripo

Krzysztof Podkul, Hubert Miękina i Grzegorz Podkul podczas pobytu w Kostaryce postanowili zdobyć Cerro Chirripo (3820 m npm) - najwyższy szczyt tego kraju, który jednocześnie jest najwyższym szczytem Ameryki Centralnej i piątym co do wysokości szczytem w całych Kordylierach.
Zdobyli najwyższy szczyt Ameryki Centralnej Cerro Chirripo

Źródło: archiwum turystów

Z pomocą turystom przyszedł ich przyjaciel Franek, który od 20 lat pracuje jako misjonarz w tamtym rejonie świata.

Wejście na szczyt trzeba było rozpocząć od zarezerwowania terminu na kilka miesięcy wcześniej. Jak informują turyści, z pomocą różnych koneksji udało im się załatwić rezerwację na 8 lutego. Aby nie było tak łatwo, to pracownicy Parku Narodowego Chirripo wymagają dzień wcześniej rejestracji na wejście. Można też wynająć przewodnika, zarezerwować hotel i posiłki.

Z powodu ograniczeń czasowych Krzysztof, Hubert i Grzegorz mogli poświęcić na tę wyprawę tylko jeden dzień. Dlatego przyjechali 7 lutego, półgodziny przed zamknięciem biura Parku i w ostatniej chwili zarejestrowali się za pomocą strony internetowej i dostali opaski na rękę, które były potem skrupulatnie sprawdzane w schronisku. Bilety kupił im właściciel lokalnej agencji turystycznej. Po krótkim rekonesansie okolicy wejścia na szczyt pojechali na nocleg do San Isidro de El General, które oddalone jest od początku trasy o 30 minut jazdy samochodem.

O północy przyjaciel Franek odwiózł wędrowców samochodem terenowym do miejscowości San Gererdo w okolicę wejścia na szlak. Podejście rozpoczęli od hotelu Uran, który znajduje się na wysokości 1500 m n.p.m. o godzinie pierwszej w nocy.

Na szlaku byliśmy sami, a droga była oznaczona betonowymi palikami co kilometr, który w Kostaryce jest chyba dłuższy niż u nas, bo wskazania GPS-u trochę się różniły. Szliśmy w nocy drogą kamienistą, którą, jak się później okazało, chodzą tylko turyści i konie transportujące rzeczy do schroniska pod szczytem i do szałasu znajdującego się w połowie drogi do schroniska. Trasa wiodła najpierw wśród pastwisk, bo spotykaliśmy krowy leżące całą noc na pastwisku. Prawdopodobnie były to gatunki bezmleczne, bo w Kostaryce są dwa rodzaje krów – mleczne i bezmleczne. Po około 3 kilometrach pastwiska zamieniły się w dżunglę, a kilometr dalej weszliśmy na teren Parku Narodowego. W nocy widoków nie było, ale za to słychać było odgłosy życia w dżungli, co było równie atrakcyjnym przeżyciem - relacjonują Grzesiek, Krzysiek i Hubert.

W połowie drogi do schroniska, na wysokości 2480 m n.p.m., znajdował się schron Liano Bonito, ale o tej porze był zamknięty, chociaż odpoczywali przy nim turyści i konie transportowe. Można było jednak nabrać sobie wody do butelek, bo woda tam jest darmowa i zdatna do picia.

Wschód słońca trójka Polaków zobaczyła około godz.  5:30 i było to na wysokości ok. 3000 m n.p.m. Na tej wysokości też skończyła się dżungla i zaczęło być zimno, dlatego też koniecznym było ubrać kurtki i rękawiczki. Po godzinie drogi słońce zaczęło grzać i to coraz mocniej. Po wejściu na szczyt Monte sin Fe (3171 m n.p.m.) wędrowcy zaczęli odczuwać wysokość, bo nie było wcześniej czasu na dobrą aklimatyzację. 

Do schroniska Los Crestones, które znajduje się na wysokości 3350 m n.p.m., dotarli o 7:30. Tam mieli zarezerwowane śniadanie. Po uzupełnieniu kalorii i butelek z wodą ruszyli w stronę szczytu. 

Tamte góry są podobne do naszych Tatr Zachodnich, tylko z 1000 m wyższe. Idąc ocenialiśmy, który to ten najwyższy szczyt. Pomyliliśmy się kilka razy, bo szlak skręcał i meandrował wśród skał i roślinności, a kiedy wydawało się nam, że to już ostatnie podejście, to weszliśmy dopiero na przełęcz między Cerro Nuevo (3710 m n.p.m.) i Cerro Piramide (3807 m n.p.m.). Wtedy ukazał się nam właściwy szczyt, który wyglądał jak piramida, a pod nim zobaczyliśmy Jezioro Chirripo. Na najwyższym szczycie Kostaryki stanęliśmy o godz. 11.40. Byliśmy tam sami i mogliśmy podziwiać piękne widoki w każdą stronę. Przy dobrej widoczności ze szczytu widać oba Oceany – Pacyfik i Atlantyk, ale nam widoki oceanów zasłoniły chmury, które znajdowały się poniżej szczytów - wspominają Grzegorz, Krzysiek i Hubert.

Droga powrotna była taka sama do schroniska. Potem idąc w dół, Panowie mogli podziwiać drogę, którą szli w nocy. 

Dżungla w dzień jest senna i słychać było tylko czasem odgłosy jakiegoś ptaka. Na granicy Parku Narodowego znów zrobiło się ciemno i tempo marszu znacznie spadło, bo życie w dżungli wróciło i trzeba było uważać na co stawiało się stopy. Do bazy wróciliśmy około godziny 19, czyli akcja górska trwała 18 godzin i w tym czasie pokonaliśmy ponad 44 km i 2300 m podejścia - relacjonują.

Relacja: Grzegorz Podkul, Zdjęcia: Krzysztof Podkul, Hubert Miękina i Grzegorz Podkul 



Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
PRZECZYTAJ