Nasza znajomość zaczęła się od wąsów. - Sprawdź ich długość, to bardzo ważne – powiedział na wstępie Damian Jung. - Jak będziesz miał za krótkie, od razu polecisz na plecy i się potłuczesz, a może nawet zrobisz sobie poważną krzywdę – ostrzegł ze śmiertelnie poważną miną.
Na mojej twarzy malować się musiało kompletne zdumienie, bo 21-latek od razu zrozumiał, że nie mam bladego pojęcia, jak nazywają się poszczególne części wózka inwalidzkiego. No może poza kołami, siedziskiem i oparciem.
- Wąsy to te podpórki z tyłu, ich długość możesz regulować. Im krótsze, tym bardziej możesz się odchylić, ale dla kogoś, kto pierwszy raz siada na wózku, lepiej, żeby były jak najdłuższe – wyjaśnił. A ja właśnie byłem wózkowym nowicjuszem.
Nie zna życia poza wózkiem
Na wózku usiadłem na szczęście tylko z własnej woli. Jako dziennikarz lokalnego portalu z Krosna postanowiłem, że objadę nim miasto i sprawdzę, gdzie niepełnosprawni napotkają bariery. Fundacja Aktywnej Rehabilitacji z Rzeszowa chętnie zgodziła się wypożyczyć mi specjalny typ wózka (tzw. aktywny). Ukierunkowała też moje myślenie. Okazało się, że bez przewodnika, czyli osoby poruszającej się sprawnie na wózku, nie zrobię ani „kroku”. Przyznaje, że nie dowierzałem. Gdzieś tam w środku myślałem sobie, że cóż to za sztuka jeździć na wózku? Jak masz dużo sił, to wsiadasz i mkniesz. Wsiadłem i gdyby nie odpowiednio długie wąsy, wywinąłbym pięknego orła.
Po Iwoniczu, rodzinnej miejscowości Damiana, jeździliśmy przez cały pierwszy dzień, pod koniec września ubiegłego roku. Ćwiczyłem. Najpierw po asfalcie, potem po szutrze, po równym i pochyłościami. Przy ścianie dyskontu spożywczego uczyłem się balansu. To najważniejsza umiejętność. Jeśli chcesz sprawnie poruszać się po ulicach, musisz unosić przednią część wózka, odchylając plecy, a następnie utrzymać się w takiej pozycji. Nie jest łatwo.
W międzyczasie rozmawialiśmy. Gdy mama Damiana była w czwartym tygodniu ciąży, plecy płodu zaczęły się deformować i urósł na nich guz. To objaw przepukliny oponowo-rdzeniowej, która trafia się statystycznie raz na dwa tysiące noworodków. Pół promila szansy, że spotka właśnie ciebie. Żaden z lekarzy nie potrafi wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje, czy chodzi o geny, dietę czy powietrze? Wiedzą jedynie, że diagnoza w takim przypadku nie pozostawia złudzeń – paraliż. - Nie znam życia poza wózkiem. Może to i lepiej, że nie chodzę od urodzenia, bo nie wiem, co bym czuł, gdybym musiał na nim usiąść po kilku czy kilkunastu latach – zwierzył się chłopak.
- A wiesz, że Konrad, mój starszy brat, cierpi na to samo? - dodał, a ja poczułem, jak skóra mi cierpnie. Pół promila szansy...
Otworzyliśmy wielu ludziom oczy
Następnego dnia wyjechaliśmy na krośnieńskie chodniki. Jak dziś pamiętam moment, którego potwornie się bałem i tamto uczucie mdłości, gdy na przystanek wjeżdżał MKS. Podróż komunikacją odwlekałem, ile się dało. Przerażała mnie. Cały autobus patrzący tylko na nas – dwóch niepełnosprawnych, który bez pomocy młodzieży nie sforsowaliby progu pojazdu. Widowisko, że hej! Wtedy dotarło do mnie, dlaczego tak rzadko spotykamy na ulicach osoby na wózkach.
Po dwóch dniach z ulgą wstałem, a następnie napisałem reportaż z gatunku tych, dzięki którym dziennikarz czuje, że jego praca ma sens. Okazało się na przykład, że od ręki można udrożnić przerośnięte iglakami podjazdy dla niepełnosprawnych, czy zamontować tabliczki kierujące do nich, a przy następnych pracach remontowych uwzględnić to, że inwalidzi także chcieliby czasem pozwiedzać zabytki i muzea. Pomoc Damiana w napisaniu teksu była nieoceniona. Zaledwie liznąłem tematu, a on zawsze spieszył z dopowiedzeniem innych scenariuszy, zazwyczaj banalnych, typu: a co jeśli kupiłeś kawę na wynos, a teraz masz przed sobą rynek wybrukowany kocimi łbami, na którym nie dość, że trzęsie całym wózkiem, to jeszcze musisz używać obydwu rąk do odpychania?
Dostaliśmy za ten wspólny tekst mnóstwo ciepłych słów. Podobno otworzył wielu ludziom oczy.
Pary w ramionach mu nie brakuje
Na co dzień Damian stara się być na tyle samodzielny, na ile to możliwe. Skończył szkołę średnią i zaczął studia. Chce być informatykiem, znaleźć pracę i zarabiać. Na uczelnię ma kilkanaście kilometrów. Wozić musi go jednak mama, bo żadna kursująca na trasie firma nie ma odpowiednich autobusów. - Nigdy nie narzeka, ale wiem, że to jest uciążliwe. Gdy mam zajęcie w Turaszówce, zawozi mnie rano, wraca do domu i po południu odbiera. To 4 kursy, łącznie 64 km. Chciałbym usamodzielnić się i w tym zakresie – napisał do mnie niedawno. 21-latek od dłuższego czasu myśli o zakupie specjalnego roweru trójkołowego, napędzanego siłą rąk (tzw. handbike). Takim sprzętem można poruszać się o wiele szybciej niż wózkiem, spokojnie kilkanaście kilometrów na godzinę, czyli jak zwykłym rowerem. To byłoby dla niego idealne rozwiązanie, tym bardziej, że regularnie bierze udział w zawodach dla osób niepełnosprawnych i pary w ramionach mu nie brakuje.
Ogólnie jest pod górkę
O sytuacji finansowej w domu rozmawiał niechętnie. Nie chodziło o wstyd, bardziej nieśmiałość. - Lekko nie jest, ale inni mają gorzej – uciął. - Mama nie pracuje, zrezygnowała z zatrudnienia prawie 30 lat temu, gdy urodził się Konrad, i okazało się, że jest niepełnosprawny. Zajęła się nim. Kilka lat później do kompletu pojawiłem się ja. Mamy jeszcze nastoletnią siostrę, która wciąż się uczy. Także jest nas piątka w domu, przy czym pracuje tylko tato, a brat realizuje zlecenia z domu – to wszystko, co udało mi się z niego wyciągnąć. - Ja też myślałem, żeby dorobić tak jak Konrad, ale na tym etapie nauki za mało potrafię – ubolewa, że nie może się dokładać do rodzinnego budżetu.
Trójkołowiec wyceniono na nieco ponad 20 tys. zł. W tym roku Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie jest w stanie sfinansować 9 tys. zł. Resztę Damian musi sobie pokryć sam, ale to i tak wysokie wsparcie, dlatego chętnie skorzystałby z pieniędzy zebranych na koncie, które ma założone wspólnie z Konradem w Fundacji Dzieciom „Zdążyć z pomocą”. Od dłuższego czasu wpływają na nie darowizny z 1 proc. od podatku. Tak się jednak złożyło, że w tym roku Konrad musi wymienić zużyty wózek i sprzęt dla niego to absolutny priorytet. Z drugiej strony, szkoda sporego dofinansowania do roweru, dlatego Damian przełamał się i do mnie napisał. - Może jakiś sponsor, firma, którą na to stać? – zastanawiał się - bo ciężko mi prosić osoby prywatne, wiem, że ogólnie jest pod górkę.
Trochę rzeczy się zmieniło
Rozumiem jego obawy – codziennie docierają do nas informacje o osobach potrzebujących pomocy, bo kraj nie nadąża z niesieniem jej wszystkim, także tym, którzy zbierają na to, żeby przedłużyć życie sobie lub swoim bliskim. Pomyślałem jednak, że rower, na który zbiera Damian, to słynna wędka, bardzo konkretna rzecz, dzięki której weźmie los całkowicie w swoje ręce – skończy studia, podejmie pracę, odciąży rodziców. Mogę zapewnić, że zasłuży sobie na każdą złotówkę pomocy. Właściwie zrobił to już w momencie, gdy udzielił mi instruktażu dotyczącego wąsów. Nie chciał za wszelką cenę stać się bohaterem artykułu, to ja się do niego zgłosiłem. Wahał się chwilę, a potem powiedział: - Wiem, jak to się może skończyć – będę pożywką dla słynnych hejterów, a to pewnie zawsze boli, choćbyś miał nie wiadomo jak grubą skórę. A w mojej sytuacji, sam rozumiesz... Ale jeśli zmieni się przynajmniej kilka rzeczy, to wchodzę w to.
Zabolało. Ale z drugiej strony trochę rzeczy się zmieniło, nawet całkiem sporo.
Pieniądze na zakup roweru można wpłacać na konto Damiana w Fundacji Dzieciom „Zdążyć z pomocą”. Numer: 42 2490 0005 0000 4600 7549 3994, tytułem: „7916 Jung Damian darowizna na pomoc i ochronę zdrowia”
Można również dokonać wpłaty na portalu Pomagam.pl (KLIKNIJ).
red. Dawid Iwaniec, fot. Damian Krzanowski