Ostatnio Szpitalne Oddziały Ratunkowe stały się głośnym tematem. Myśleliście kiedyś jak to może wyglądać od drugiej strony? Pracuję „za ladą” SOR w jednym z większych szpitali. Codziennie przyjmujemy ponad 100 pacjentów, w wakacje jeszcze więcej. Czasem są to przypadki błahe, a czasem bardzo poważne. Nieraz można powiedzieć, że poważniejsze niż powinny.
To paradoks naszego społeczeństwa. Z jednej strony personel Oddziału Ratunkowego musi wręcz się bronić przed takimi osobami, jak Pani opisana w #1 raporcie, a która żądała by chirurg zajął się urazem kostki, zanim zacznie ratować życie motocyklisty z wypadku drogowego. Z drugiej strony na SOR trafiają osoby w naprawdę fatalnym stanie, i nieraz są to sytuacje do których w żadnym razie nie powinno dochodzić.
Powiecie: „Jak to? Przecież SOR ma ratować najcięższe przypadki!” Tak, to prawda. I załoga Oddziału Ratunkowego naprawdę to robi, często kosztem niesamowitego obciążenia psychicznego i fizycznego. To jest ratowanie zmasakrowanych ludzi z wypadków, lub rozmowa z rodzinami pacjentów, którzy właśnie zmarli lub zostali przeniesieni na Oddział Intensywnej Terapii. Dla lekarzy i pielęgniarek z SOR w dużych szpitalach to niemal codzienność. Nie dziwcie się zatem, że czasem Wasz bolący nadgarstek może nie robić na nich wrażenia, chociaż dla Was w danym momencie to jest palący problem. Tutaj mam jednak na myśli pacjentów, którzy swoją niefrasobliwością sprawiają, że liczba tzw. „czerwonych” pacjentów jest większa niż powinna. Piszę w pierwszej kolejności o ludziach, którzy pomimo ciężkich urazów, lub zdiagnozowanych poważnych chorób i pilnych skierowań od lekarzy „pierwszego kontaktu”, zwlekają z przybyciem do szpitala. W tym czasie ich stan się pogarsza. Przykłady potrafią szokować.
Pewnego dnia do lady naszego SOR przyszła kobieta, która już ledwo oddychała. Przyjechała sama, autobusem, z miejscowości odległej o kilkadziesiąt kilometrów. Wcześniej była u swojego lekarza, miała wstępnie zrobione badania i skierowanie. Rozpoznanie: „niewydolność serca” i wczorajsza data na skierowaniu. Nie mogłem uwierzyć, byłem przekonany, że to błąd, że lekarz zapomniał rano przestawić datownik w pieczątce… ale o zgrozo nic z tych rzeczy. To była prawidłowa data. Kobieta była u lekarza, który rozpoznał u niej niewydolność serca, możliwe, że nawet proponował transport medyczny, bo są takie możliwości i lekarze z tego korzystają w mniej lub bardziej poważnych sprawach. Ta kobieta jednak poszła do domu, a do szpitala wyruszyła dopiero następnego dnia, autobusem. Rozumiecie, trzeba się przebrać, ogolić nogi, te sprawy… Rety, przecież jej coś mogło się stać w nocy, albo w tym autobusie… Jak myślicie, ile czasu czekała na przyjęcie na SOR? Ani minuty. Jednak dalej tego nie rozumiem: osoba z niewydolnością serca jakby nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji, a obok ktoś z przygniecionym paznokciem robi awanturę, że „czeka już ponad godzinę i w ogóle co to ma być?” Ja bym to nazwał groteską.
Niestety sytuacje, gdy pacjent na własne życzenie pogarsza swój stan nie są rzadkie. Przykład? Mężczyzna spadł z wysokości, podobno około 6m. Koledzy zawieźli go …do domu. Po dwóch dniach nadal nie mógł się samodzielnie poruszać, więc żona wezwała pogotowie. Trafił na SOR. Wiecie co mu było? Między innymi: stłuczenie mózgu, krwiak nadtwardówkowy, złamanie oczodołu, złamanie żeber po obu stronach czy złamanie miednicy. Pacjent z tak rozległymi obrażeniami po prostu leżał w domu.
Niesamowity był też mężczyzna, który przyszedł na SOR, w nocy, w weekend. Skarżył się na uraz ręki …sprzed ponad tygodnia. Uraz nie mały, bo ten człowiek spadł ze schodów. Dlaczego zgłosił się tak późno? Bo jak tłumaczył: „Poszedłem do lasu, żeby „wyciągło”. No chodziłem po lesie, żeby przestało boleć”. Ciekawy sposób „naturoterapii”, ale ten Pan miał rękę złamaną w kilku miejscach. Możecie się domyślić, że gdy tak chodził przez kilka dni to wszystko się pięknie przemieszczało.
Inny pacjent, młody mężczyzna z ciężkim zapaleniem płuc postanowił odmówić leczenia szpitalnego. Lekarze, pielęgniarki, namawiali go, żeby to przemyślał, żeby został. Proszono jego rodzinę, żeby go przekonała. Jeden z lekarzy powiedział mu wprost: „jak Pan pójdzie do domu, to Pan umrze”. I tak się stało. Poszedł do domu i umarł. Niekiedy pacjenci odmawiający hospitalizacji wracają jeszcze tego samego dnia karetką na sygnale. Naprawdę rozumiem, że są różne sytuacje, ale ze zdrowiem nie ma żartów. Może chcesz się skonsultować z innym lekarzem, albo iść do innego szpitala. To zrozumiałe, że różne szpitale mają różną renomę. Jeżeli jednak lekarz patrzy na Twoje wyniki i mówi, że konieczne jest leczenie szpitalne, to nie lekceważ tego. Jednego dnia możesz być pacjentem „żółtym”, który bez problemu podpisze odmowę leczenia, ale drugiego dnia możesz być już „czerwonym”, nieprzytomnym, w stanie wymagającym natychmiastowego ratowania życia.
Niefrasobliwe podejście, podobne do opisanego w powyższych przykładach ma też drugą stronę. To nie tylko zagrożenie dla zdrowia i życia konkretnego pacjenta. To dodatkowe obciążenie systemu ratowniczego. Jeżeli pogotowie trzy razy dziennie przywozi tego samego pacjenta, który dwa razy odmawia hospitalizacji, to znaczy, że dwa razy mogło zabraknąć karetki dla kogoś innego.
Przeczytaj też:
Raport z SOR #1: Ratujemy życie!
Raport z SOR #2: Czy zmiany coś zmienią?
red. Konrad Głowacki